Uwaga, wymyśliłem sobie konkurs mający MNIE zmotywować. Zasady w filmie. W skrócie:
-przeczytajcie roboczy początek mojego niezakończonego opowiadania
-wymyślcie jak to się może potoczyć dalej
-jak będzie bliscy tego co ja wymyśliłem - wygracie a ja umieszczę waszą postać w tym opowiadaniu.
-przeczytajcie roboczy początek mojego niezakończonego opowiadania
-wymyślcie jak to się może potoczyć dalej
-jak będzie bliscy tego co ja wymyśliłem - wygracie a ja umieszczę waszą postać w tym opowiadaniu.
A oto ROBOCZY początek opowiadania:
Stanąłem przed starymi odrapanymi drzwiami. Rozejrzałem się. Klatka schodowa była posprzątana ale pachniało stęchlizną i starością sączącą się zza drzwi. Mieszkańcy starzeli się razem z tą przedwojenną kamienicą. Stałem przez chwilę w ciszy, nasłuchując… Nic tylko niewyraźny szum płynący z jakiegoś radia. Spojrzałem na drzwi z numerem 13. Nie było tabliczki z nazwiskiem. Podniosłem rękę by wcisnąć staroświecki przycisk dzwonka. Nie zdążyłem. Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów z lekkim skrzypnięciem.
- Proszę wejść. Otwarte – dobiegło z wnętrza.
Zajrzałem do środka, uchylając drzwi.
- Dzień dobry. Pan Władysław, prawda? – w korytarzu oparty na ortopedycznym balkoniku stał starzec. – Dzwoniłem do pana w zeszłym tygodniu. Umówiliśmy się na wywiad – zacząłem wyjaśniać.
Mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust.
-Wiem. Dlatego otworzyłem drzwi – odwrócił się i zniknął w pokoju – Zapraszam! Proszę tylko zamknąć za sobą.
Chrząknąłem zbity z tropu, zamknąłem drzwi na zasuwkę i ruszyłem do drzwi pokoju.
-Proszę nie zapomnieć zdjąć butów. Pada a podłoga jest wypastowana – dobiegło mnie z głębi mieszkania.
- Tak, tak. Oczywiście – powiedziałem i ściągnąłem pantofle. Kapci nie widziałem.
Dziadek siedział przy okrągłym stole przykrytym koronkową, zapewne niegdyś śnieżnobiałą serwetą. W oknach wisiały koronkowe (a jakże) firany. Pod ścianą prężyła się dumnie przepiękna biblioteczka w stylu Art Deco. Mnóstwo książek. Wersalka przykryta wzorzystym pledem, na ścianie kiczowaty „gobelin” przedstawiający zadaje się …..yyyy coś na rykowisku. Telewizora nie zauważyłem.
Gospodarz przyglądał mi się uważnie i lekko się uśmiechał.
- Zadowolony?
- Słucham?
- Pytam się czy zadowolony pan jest z oględzin – dziadek rozejrzał się po pokoju – mieszkanie starucha, prawda?
- Nie, no skąd…- próbowałem zaprzeczyć – wie pan…
- Mieszkanie starucha. Ale zadanie swoje spełnia. Jest gdzie spać i nie pada na łeb. Z okna – wskazał ręką za siebie – popatrzeć zawsze można. Telewizji nie lubię.
Dziadek wskazał krzesło.
- A więc chciał Pan ze mną o czymś porozmawiać, panie redaktorze. Słucham.
- Tak. Więc, hm, jak już wspominałem – nie wiem dlaczego byłem podenerwowany – robimy rocznicowe wywiady z ludźmi pamiętającymi Powstanie. Z bohaterami. - Pan Władysław uniósł nieco brwi. - A pan, panie Władysławie jest legendą…
- Jeszcze żywą legendą, chciał pan powiedzieć panie redaktorze – sięgnął do kieszeni staromodnej marynarki i wyciągnął papierosa i zapałki – Jeszcze żywą….legendą – zaciągnął się aromatycznym dymem, który po chwili wydmuchał celując w sufit.
Kaszlnąłem. Rzuciłem palenie już dwa tygodnie temu…
- No, nie chciałem aby to tak zabrzmiało – skrzywiłem wargi w uśmiechu – ale tak. Jest pan skarbnicą wiedzy o tamtych dniach. A strasznie ciężko się z panem umówić na wywiad.
-W ogóle się ni można ze mną umówić – powiedział – nie rozmawiałem o mojej…hm, przeszłości nigdy z żadnym dziennikarzem. Bo i po co? Nawet się zastanawiałem jak pan na mnie trafił.
- Słyszałem o panu tu i ówdzie, panie Kraus. Słyszałem..
- Gdzie? Od kogo? – przerwał mi cicho.
- Od weteranów, w Związku Żołnierzy Armii Krajowej, w Kancelarii Prezydenta….wie pan, rzadko zdarza się by ktoś nie odbierał Virtuti Militari mimo próśb samego pana prezydenta. A pan konsekwentnie nie odbiera odznaczeń. Od lat.
Kraus prychnął.
- To tylko blaszki. Nic dla mnie nie znaczą.
Wstał ciężko opierając się o stół.
- Ale postarał się pan, odnajdując mnie, panie redaktorze. To doprawdy imponujące. Zrobię herbaty to porozmawiamy. Będzie miał pan swój wywiad – ostatnie słowa wypowiedział już znikając za drzwiami.
Po chwili usłyszałem odgłosy krzątaniny dobiegające chyba z kuchni. Wstałem i podszedłem do okna. „Ładny widok, nie ma co” pomyślałem wpatrując się w obsrany przez gołębie dach dobudówki podchodzący pod same okno. Poza tym, jedynym pejzażem jaki widziałem była ślepa ściana sąsiedniej kamienicy. W ścianie wciąż było widać dziury po pociskach. Wojenne blizny.
- Słodzi pan? – dobiegło z kuchni
- Nie, dziękuję! – odpowiedziałem podchodząc do biblioteczki.
W kuchni coś brzęknęło. Usłyszałem odgłos otwieranych szafek.
- Nakroję ciasta. Proszę się rozejrzeć jeśli pan zechce …!!!
- Dobrze, dziękuję!
Książek było dość dużo. Potop, Pan Tadeusz, Krzyżacy… klasyka, klasyka… tytuły jakie można znaleźć chyba w każdej domowe biblioteczce. „Dzikowy Skarb” Bunsha, Anatomia Bochenka – wszystkie 5 tomów „No, tego nie czytałem” „Knife fighting” , Military survival”
- No, tego się nie znajdzie w każdej biblioteczce – mruknąłem.
Na półce zauważyłem jeszcze całą serię wydanych skromnie książek. Białe okładki. Tytuł każdej z nich zaczynał się od liter FM i jakichś cyfr. Sięgnąłem po jedną.
-FM 34-52 Intelligence interrogation , fiu fiu – sięgnąłem po kolejne - FM 5-31 Boobytraps, jeszcze lepiej, FM 3-0.5.130 Army Special Operations Forces Unconventional Warfare. “Zdaje się, że dla dziadka wojna to prawdziwe hobby” pomyślałem.
- Czasami mam wrażenie – rozległo się tuż za moimi plecami tak nagle, że aż podskoczyłem – że ktoś kto to pisał - dziadek spojrzał na książki, które przeglądałem - zna tylko teorię. Brednie. W większości.
Dziadek podszedł mnie bezszelestnie. Postawił na stole tacę z paterą pełną szarlotki i herbatą.
Odłożyłem książkę na miejsce i usiadłem przy stole zakłopotany moją reakcję.
Kraus wskazał ręką na biblioteczkę.
- Mimo wszystko lubię sobie co nieco poczytać. Lubię. To mnie uspokaja.
- Co pan teraz czyta? – zapytałem.
- „Paradoks trucizn” Timbrella. Jest ciekawa. – starzec sięgnął po szarlotkę.